Druga młodość? A czemu nie trzecia!

0

Podobno, a nawet na pewno, niegrzecznie pytać o wiek kobietę. Ja, pytany o mój wiek, też nie chciałem o nim rozmawiać. Czułem się nadal jak młody bóg, choć siwizna na głowie nie chciała ustąpić i robiła się coraz bardziej widoczna. Ogólnie jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem w sile wieku. Mam cudowną żonę – tą samą od dwudziestu kilku lat i odchowaną trójkę dzieci, które (o zgrozo!) planują ze mnie zrobić dziadka. Na usprawiedliwienie powiem, że zaczęliśmy z żoną trochę wcześnie. Jestem dumny z Jacka, Tomka i Małgosi. Co jak co, ale dzieci nam się udały i wyszły na ludzi. Ale przychodzi taki moment, że oddałeś wszystko, co mogłeś swoim dzieciom i one naprawdę już nic nie potrzebują. I oczywiście bardzo się z tego cieszę. Ale powiało trochę pustką… Razem z żoną postanowiliśmy, że to jest teraz czas dla nas. Mamy swój dom, mały ogródek i dwa psy. Ale czy taka pozorna sielanka to było to, o czym marzyliśmy? Nie do końca. Nasze marzenia od młodzieńczych lat krążyły wokół podróży. Nie miały być to jednak kolejne wakacje z dziećmi w Bułgarii, ale podróż życia po Stanach w mustangu z 1964 roku. Chciałem na własne oczy zobaczyć niekończące się amerykańskie autostrady i przejechać najsłynniejszą z dróg: Route 66. Moja żona marzyła o locie nad Wielkim Kanionem i szybkim wypadzie do Las Vegas, by wziąć drugi ślub. Tym razem przed obliczem samego Elvisem.

Dzieci wiedziały o naszych marzeniach. I jak to dzieci – chciały nam pomóc je spełnić . Nie ma się co oszukiwać. Stany nie należą do najtańszych destynacji, a dzieciaki nie są (jeszcze) milionerami. Ich propozycja wyjazdu zawierała tygodniowy pobyt w Kalifornii. Bajka! I jak to prawdziwy mężczyzna, uroniłem tylko jedną łzę wzruszenia, gdy nam o tym powiedzieli. Jak już mówiłem: dzieci nam się udały. Ale skoro mieliśmy okazję i konkretny plan, a nawet kapitał początkowy, naradziłem się z moją Anulą i postanowiliśmy iść za ciosem. Raz się żyje! Przygoda naszego życia nie mogła być w wersji podstawowej.

Zawsze mieliśmy płynność finansową, ale wszystko, co oszczędziliśmy inwestowaliśmy w naukę, pasję czy studia dzieci. Oszczędności było niewiele, więc pomyśleliśmy pierwszy raz w życiu o pożyczce. W końcu tysiące ludzi je bierze i jakoś żyją, a przed nami jeszcze trochę lat, więc wiedzieliśmy, że na pewno to spłacimy. Potrzebowaliśmy tylko sensownej długości pożyczki i rozsądnych rat. Tym samym na starcie odpadły wszystkie szybkie i miłe (przynajmniej w teorii) instytucje i chwilówki. Banku bałem się jak diabeł święconej wody, ale przekroczyłem jego próg. Oczywiście chciałem wszystko zrobić przez Internet, ale wyszło tyle z tego, że miła pani zadzwoniła do mnie i zaprosiła do najbliższego oddziału. Kawka gratis, ale co mi po tym, jak najlepszą mam w domu. W oddziale okazało się, że najpierw dokumenty, zaświadczenia i czekanie na decyzję, a potem kolejna wizyta. Stwierdziłem, że to bez sensu. Zamiast wybierać trasę przejazdu po Kalifornii, ja mam biegać po mieście i szukać zaświadczeń dotyczących dochodów. Byłem w kropce, gdy znajomy powiedział, że słyszał o nowej firmie na rynku – Smartney. Wszystko można zrobić z telefonu. Bez wychodzenia z domu i żeby potwierdzić dochody wystarczy mieć konto bankowe. Brzmiało jak cud techniki! Co od razu dla mnie równało się milionom gwiazdek i tym, że będę musiał oddać tyle, że starczyłoby i na szybki wypad do Australii. Smartney jednak mnie zaskoczył. Było to bardzo przejrzyste. Pierwsza kalkulacja na stronie Smartney już pokazywała wszystkie informacje o pożyczce. Zostało złożyć wniosek i sprawdzić, czy da się to zrobić bez wychodzenia z domu. Włączyłem ulubioną muzykę i usiadłem w ogródku. Złożenie wniosku w Smartney zajęło mi niecałe 5 minut. Potrzebowałem tylko dowodu osobistego. Weryfikacja danych zajęła dosłownie sekundy – wystarczyło  zalogować się do konta bankowego. A potem decyzja. Uff… Pozytywna. Spojrzałem jeszcze w umowę, którą miałem od razu widoczną na stronie Smartney. Zaakceptowałem i w kilka minut miałem pieniądze na koncie. To było wszystko tak nierealne. Pożyczka wyglądała tak samo jak kredyt gotówkowy, który oferowano mi w banku. Smartney jednak przyznał mi ją bez wychodzenia z domu i sprawdzania setek dokumentów i picia kolejnej kawy w oddziale banku. Dzięki Smartney uzupełniłem plan wyjazdu i kupiłem bilety. A teraz czeka nas przygoda życia! Bilety już mamy. Walizki spakowane. Dziki Zachód czeka! A i na szybki wypad na Hawaje nam też wystarczy. W końcu jak ślub w Las Vegas to i do kompletu honeymoon na w Honolulu.

Przyszły rock’n’rollowy Pan Młody Marek